Home / Organizacja / Wydarzenia / Ostatenie pożegnanie Piętnastaka

 

IMG 2999x97 lat – tak pięknego wieku dożył p. Kazimierz Jaśniewicz, ułan 15. Pułku Ułanów Poznańskich, weteran Bitwy nad Bzurą, późniejszy więzień Stalagu, skąd trafił na przymusowe roboty do Niemiec, by ostatecznie osiąść w rodzinnej Osieczy k/Rzgowa. Niemal do końca swoich dni p. Jaśniewicz przekazywał swoją wiedzę młodemu pokoleniu, uczestnicząc w wielu spotkaniach i pogadankach z młodzieżą szkolną.

Dnia 2 lutego 2013 r. w miejscowości Sławsk odbył się pogrzeb tego zasłużonego żołnierza naszego Pułku. Na uroczystość przybył dowódca 15. Batalionu Ułanów Poznańskich z Wędrzyna – ppłk Borowczyk wraz z delegacją. Poczet Proporcowy wystawił również Reprezentacyjny Oddział Kawalerii, wartę przy trumnie pełnili natomiast członkowie Ochotniczego Reprezentacyjnego Oddziału Ułanów Miasta Poznania w barwach 15. Pułku Ułanów Poznańskich. Zmarłego żegnały ponadto poczty straży pożarnej, rodzina oraz bardzo liczne grono przyjaciół.

Cześć Jego Pamięci!

 

 

Poniżej załączamy wywiad z p. Jaśniewiczem opublikowany na łamach dodatku do „Przeglądu Konińskiego” pt.  „Koniniana”.
Wywiady Stanisława Sroczyńskiego

UŁANI,  UŁANI –  CHŁOPCY  MALOWANI

Pan Kazimierz Jaśniewicz jest wypisz, wymaluj najlepszym przedstawicielem, powiem więcej, okazem podręcznikowym słów starej ułańskiej piosenki. Ten, 96 letni dzisiaj ułan, chodzi bowiem wyprostowany jak przysłowiowa trzcina, oczywiście bez żadnej tam laski – no chyba, że wybiera się gdzieś dalej w odwiedziny bądź do kościoła. Zadziwiają piękne, lekko falujące gęste włosy oraz czerstwa, zdrowa, zarumieniona cera i naprawdę młodo błyszczące oczy. Powiem więcej, ten dobiegający setki ułan wygląda przynajmniej dwadzieścia lat młodziej. Aby pognębić nas młodszych, w tej charakterystyce, należy dodać jeszcze fenomenalną pamięć p. Kazimierza, łącznie z pikantnymi szczegółami. Oczarowany, ale i nieco onieśmielony postacią mojego bohatera, nie wiem jak formułować pytania. Ratuje sytuację rozmówca sypiąc wojskowymi dowcipami, zwłaszcza dotyczącymi dopasowywania pierwszego umundurowania. A więc ad res meritum!

Kiedy dokładnie wybiła godzina Pana  wojskowego życia ?                             Wszystko zaczęło się w listopadzie 1938 roku. Zgłosiłem się na ochotnika do Komisji Poborowej w Koninie z prośbą o przyjęcie do służby w strzelcach konnych. Udało się – zostałem wysłany na specjalny kurs do Poznania do I szkolnego szwadronu ułanów przy ulicy Grunwaldzkiej – spełniły się moje marzenia, od zawsze ciągnęło mnie bowiem właśnie do ułanów.                       

Jak przebiegała aklimatyzacja w poznańskiej szkole – było ciężko ?                 Nie było lekko, ale nam, chłopcom ze wsi, było zdecydowanie łatwiej. Byliśmy przede wszystkim przyzwyczajeni do pracy przy koniach. Teoria była dla nas nowością, nie mieliśmy zbyt dokładnego wykształcenia. Mieliśmy jednak dobre chęci oraz wierzyliśmy naszym zwierzchnikom, że to, czego się uczymy może być niedługo bardzo potrzebne do obrony Ojczyzny. Wtedy patriotyzmu uczono się w domach rodzinnych, od rodziców i dziadków. Musiałem chyba przykładać się solidnie do nauki, bo po dwóch miesiącach otrzymałem trzy dni urlopu. Przy ówczesnych środkach lokomocji, na pobyt w domu pozostało zaledwie kilkanaście godzin. Ale musiałem przecież znaleźć jeszcze trochę czasu, aby pokazać się na wsi kolegom, i nie ukrywam, przede wszystkim koleżankom. To było to, tak sobie właśnie wyobrażałem mój triumfalny przyjazd w rodzinne strony. Mówiąc szczerze, był to w tych czasach chyba najlepszy sposób na zachęcanie młodych ludzi do pełnienia służby wojskowej. Potem piechotą do Konina (normalka) i dalej pociągiem do Poznania.                                                  

Teraz rozumiem Pana obawy, żeby nie dostać się do piechoty.                                      
Tak jest, zwłaszcza, że nigdy nie udało mi się tak jak trzeba owinąć nóg onucami oraz owijaczami. Po pół roku zostałem wysłany na dodatkowy kurs sanitarny. Miałem dość zręczne ręce i ćwiczenia z pierwszej pomocy wychodziły mi nienajgorzej. Z pułku szkolnego zostałem przekazany do Biedruska – z następującym wyposażeniem: koń, sidło, torba sanitarna, broń krótka. Jestem wreszcie prawdziwym wojakiem, z dodatkowym przeszkoleniem sanitarnym – co się potem, niestety, nazbyt często przydawało.
Jak dalej toczą się ułańskie losy?
Gonitwa po całej Polsce. Bardzo często, aby translokacja była szybsza, wojsko przemieszczało się pociągami lub samochodami,  zaś wyznaczeni ułani, aby było lżej koniom, prowadzili je trójkami luzem. Byłem młody i może dlatego   odważny, często zgłaszałem się na patrole ochotniczo. Chcę sprostować, że lance były na parady wojskowe. Byliśmy normalnie wyposażeni w karabiny. Szablami, wyćwiczeni na łozach, też potrafiliśmy nieźle wywijać. Wreszcie dostajemy rozkaz udania się nad Bzurę. Koncentracja w Golinie, kierunek na Konin i dalej na Turek. Tam dostajemy się pod atak samolotowy – tam właśnie na moich oczach ginie pułkownik Tadeusz Mikke, dowódca 15 Pułku Ułanów. (W Licheniu, w starym kościółku, znajduje się ku Jego czci tablica pamiątkowa.) Dowodzenie przejmuje major Frisze i próbuje doprowadzić resztę żołnierzy do Kampinosu, chcemy pomóc broniącej się Warszawie. Niestety na błoniach nad Wisłą zostajemy zatrzymani przez przeważające siły niemieckie i wzięci do niewoli. Okoliczna ludność  płacząc na nasz widok, obdarowywała nas bochnami chleba. Z opuszczonymi głowami maszerowaliśmy w nieznane.  

Tak, wszyscy wyczuwali już klęskę, jaka zawisła nad Polską – co z Panem ?
Różnymi środkami lokomocji, często pieszo, potem pociągiem dostaję się do Kaliningradu. Zostaję więźniem Stalagu z numerem 23941 – pracujemy w okolicznych majątkach pruskich. (Któregoś dnia, nie przypuszczając, że wachman zna język polski, Pan Kazimierz mówi o jedno zdanie prawdy za dużo, przypadek sprawia, że nie zostaje zastrzelony na miejscu, jest jeszcze potrzebny do pracy – dop. mój). Wyżywienie mieliśmy chwilami bardzo podłe – losowaliśmy komu ma przypaść większy ziemniak – choć często otrzymywał go chory lub bardzo już osłabiony więzień.

Dudniły już radzieckie działa, co dzieje się z Wami, jeńcami ?
Musieliśmy pomagać w ucieczce naszym gospodarzom (na gospodarce zostały prawie same kobiety). Nasze drogi rozeszły się w Gdańsku – Niemcy na okręt, my niestety w ręce Rosjan. Na szczęście dostaliśmy pozwolenie aby wędrować dalej. Tak więc rzemiennym dyszlem, przez Grudziądz, Toruń, Wrześnię oraz Konin powróciłem do domu w Osieczy.

Chcę dodać, że Pan Porucznik Kazimierz Jaśniewicz ani przez chwilę podczas pobytu w Stalagu nie pozbył się swego polskiego munduru (wielu tak robiło za lepsze wyżywienie) On nie potrafił tego zrobić, wszak składał przysięgę swojej Ojczyźnie, jest jej wierny do dzisiaj. Panie Kazimierzu życzę dwustu lat życia, abyśmy mieli z kogo brać przykład, nigdy zbyt wielu bohaterów!!!          (StS)

 

 
Share this page