Home / Organizacja / Przemarsz do Ziewanic / Przemarsz do Ziewanic 2014

 

2

Dzień 1 – 04.09.2014r.

Rozpoczęliśmy kolejny przemarsz do Ziewanic. Nie chce się wierzyć, ale to już 13. raz. Poprzednie relacje były dość do siebie podobne, tym razem postaram się się pisać nieco bardziej osobiście. Trasa i miejsca są na tyle dobrze znane, że skupię się na szczegółach, które przykuły moją uwagę.
A oto moje spostrzeżenia: wyjechaliśmy w 5 koni – dowódca Michał Klóska (Ben), funkcyjny Grześ Szymczak (Czarnotka), piszący ten tekst Piotr Stachecki (Apacz), Olek Jagodziński (Bachus) i gościnnie Włodek Markiewicz (Helios). Z kolei tabory w tym roku to absolutny fenomen – Komendant Andrzej Walter wraz ułanami Kazimierzem Szwedem i Zdzisławem Pilarskim. Jak za dawnych lat, kiedy jechałem na pierwszy mój przemarsz, a było to…o matko, już 6 lat temu…

W Rogalinie miłe zaskoczenie, wśród żegnających nas szkół i rodzin nasz przyjaciel – Jan Kołaczkowski. Wieloletni nasz kompanion, uczestnik szeregu poprzednich wyjazdów, który ze względów zdrowotnych nie mógł uczestniczyć w tegorocznym rajdzie. Mimo to, ku naszemu zaskoczeniu, zaśpiewał donośne “Bywaj dziewczę zdrowe”, deklasując zupełnie moje wykonanie tego utworu z Niwki, przy okazji pożegnania z rodziną Kulikowskich. Absolutny podziw. Tym mocnym akcentem rozpoczęliśmy przemarsz – tuż za murem pałacu kol. Włodek wręczył wcześniej otrzymane kwiaty pewnej starszej, żegnającej nas pani. Pełna wzruszenia odebrała kwiaty – kto wie, może przypomniała sobie podobną scenę sprzeda lat..
Szkoła w Radzewicach. Kilka słów o historii – dzieci chórem i bez zastanowienia odpowiedziały na pytanie, jak się nazywają żołnierze na koniach – to ułani! Kto wie, może nasz trud przynosi efekty?
Młodzikowo – miejsce naszego odpoczynku. Tu nasz gospodarz, p. Wojciechowski oprowadza nas po nowym obiekcie hotelowym. Co tu przyjeżdżamy, to zauważamy rozwój ośrodka – widać gospodarską rękę.
Koledzy już powoli zasypiają, czas do nich dołączyć. Jutro kolejny dzień pełen wrażeń.

Dzień 2 – 05.09.2014r.

“Chytry dwa razy traci” – ta myśl towarzyszyła mi dziś przez cały dzień. Na przemarsz zabrałem dwie pary świeżutkich, niemal nowych kalesonów, ale kierowany poznańską naturą na pierwszą część rajdu założyłem nieco zużytą, lekko podartą parę. Już w przeddzień wyjazdu, nocując z końmi na Niwce, podczas schylania się, trzasnęły mi z hukiem w wiadomym miejscu. Pomyślałem sobie, nic to, w końcu nowe kosztują całe 3 zł, a tych zapakowanych w torbie mi szkoda. No i mam com chciał, pierwszy raz w życiu obtarłem sobie zadek i przyjdzie mi już tak przejechać całą trasę. Z pewnością czytać będą to osoby, które kolekcjonują stemplowane rzeczy, po przemarszu chętnie oddam w dobre ręce 🙂 Ileż mądrości jest w tych starych przysłowiach..
Z Młodzikowa, jak zawsze, wyjechaliśmy w pełnym słońcu. Tuż za bramą czekało nas najlepsze – wał wzdłuż Warty. Kto nie był, ten nie wie o czym mówię. Zdjęcia tego nie oddają, niby długa, monotonna i nudna trasa. Nic bardziej mylnego – otaczające nas widoki zapadają długo w pamięci. Rozkoszując się urokiem okolicy rozmawialiśmy o rzeczach dużych i małych, ważnych i błahych – czas mijał błogo.
Na popasie, tuż za przeprawą promową w rejonie Dębna (Nowe Miasto n/Wartą), wykonaliśmy pierwszy z całej zaplanowanej serii telefonów do naszych przyjaciół, którzy z różnych względów nie mogą nam towarzyszyć. Dziś połączyliśmy się z Budzikiem, czyli naszym druhem Jackiem Budzyńskim. Kilka ciepłych słów, pozdrowienia, ach zebrało się na wspomnienia…
W dalszej trasie tradycyjnie widok na Śmiełów, lecz w tym roku pierwszy raz widać było kominy elektrowni w Koninie – co jest możliwe tylko przy dobrej pogodzie, a taką mamy od samego początku. W rytmach “kaliny, maliny” dotarliśmy do Antonina, gdzie przywitał nas nasz przyjaciel, p. Ryszard Miśkiewicz. Konie zostawiliśmy w stajni u p. Wielińskich i na nocleg ruszyliśmy do szkoły w Komorzu. Pierwszy raz od kiedy biorę udział w przemarszach, nie damy pokazu dla dzieci tu się uczących – jutro sobota.
Wracam do towarzyszy – tę relację piszę na korytarzu przy oknie – tylko tu mam połączenie z internetem 🙂

1

Dzień 3 – 06.09.2014r.

Taki ze mnie kawalerzysta, a jeszcze nie wspomniałem o swoim koniu. A muszę się pochwalić, że dziś wypędziłem z niego czorta (!).
Jadę na, użyczonym dzięki uprzejmości stajni Rio Grande w Krosinku, wałachu imieniem Apacz. Konisko dość spore, pogrubione, coś ze ślązaków we krwi, ale bardzo usłuchane. Apacz doskonale idzie na ogonie, nie wchodzi na zad poprzedzającego konia, jest stosunkowo łatwo sterowalny i ma przyjemny, miękki chód. Na trasie zrobił się nieco smuklejszy – początkowo ledwo dopinałem na nim swój najdłuższy popręg, teraz nie ma z tym większego problemu (a dostaje obroku niemal do oporu).
Dziś jednak pokazał swoją nie znaną mi do tej pory naturę. Ze względu na to, że nie dawaliśmy pokazu w szkole w Komorzu, goszczący nas p. Rysiek pokazał mi i Włodkowi pewien skrót, by nie nadkładać drogi. Dowódca patrolu, Michał Klóska, wyznaczył mnie więc na czoło kolumny, bym poprowadził grupę nową trasą. Wiadomym jest, że koń na ogonie reaguje zupełnie inaczej niż na czele grupy. Jechaliśmy przez pola, chaszcze, zabudowania – spokój. Panika w Apacza wstąpiła dopiero przy mijaniu przydrożnych figurek różnych świętych. Tańcował mi po całej drodze, nie chcąc iść naprzód. Szepnąłem więc mu do ucha, że od teraz będzie miał przy pojeniu dolewane kilka kropel wody święconej – jak ręką odjął. Jak widać, na przemarszu poprawia się nie tylko tężyzna koni, ale również ich światopogląd
Lubię wyjeżdżać z Antonina – u progu wielu domostw żegnają nas ich mieszkańcy – starsi, młodsi, bez znaczenia. Tu tak jest. Po drodze mijaliśmy ojca, który zaczął wyjaśniać swojemu młodemu synkowi, co za wojsko jedzie drogą. Ten, nie zwlekając długo, spontanicznie wykrzyknął w naszym kierunku życzenia pomyślności. Naprawdę zaskoczył mnie tym – zapraszamy do oddziału, wystarczy zgoda rodzica
W Wierzchach po popasie napoiliśmy konie w miejscowym gospodarstwie – w zamian kilkoro dzieci dosiadło kawaleryjskich koni. Frajda była to dla nich nie lada. I dobrze, może nas zapamiętają. Tu też zadzwoniliśmy do dowódcy naszego pododdziału, Łukasza Waltera. Komendant od razu wykorzystał moment, podpytując czy w domu wszystko zrobione zgodnie z instrukcjami. No tak, syn zawsze zostanie synem, bez względu na wiek.
Do Królikowa dotarliśmy ponownie przed czasem – nasza średnia prędkość to ok. 7 km/h, o 2 km/h więcej niż dotychczas. Jest to efekt bardzo dobrej kondycji koni, dobrej orientacji w terenie (właściwie nie błądzimy), niezwykle korzystnej pogody oraz charakteru drogi (asfalty czekają nas głównie za Łęczycą).
Podczas naszej wędrówki taborowi złożyli kwiaty i zapalili znicz na grobie naszego wieloletniego dobrodzieja, z którego gościny w Królikowie od samego początku korzystaliśmy – ś.p. dra Szczęsnego Dobruckiego. Ten przyjaciel oddziału i naszej sprawy odszedł niestety w tym roku na spoczynek. Doszło więc nam kolejne miejsce pamięci, o którym zapomnieć nie wolno.
Dziś śpię ze Zdzichem (który już smacznie chrapie). Jestem mu winien dużą przysługę – wieczorem troskliwie zajął się moim obtarciem (właściwie to przy pomocy Ola, a przy udziale reszty kolegów, co było dość komiczne i przeniosło nas na wyższy poziom braterstwa) . Dzięki temu będę w stanie ukończyć przemarsz. To przecież nasze zadanie – dojechać pod kamień, ale w pełnym składzie.7

Dzień 4 – 07.09.2014r.

Onuca – budowa, rozwiązania konstrukcyjne i zastosowana technologia prostsze nić przy budowie cepa. Niby nic takiego. Od początku przemarszu jadę właśnie w onucach – nie jestem ortodoksem, skoro dało się w nich funkcjonować, to dlaczego nie mam spróbować? I od samego początku udoskonalam (a raczej zmierzam do właściwego) sposób ich wiązania.
Pierwszego dnia już na popasie poprawiałem całą parę – zarówno Komendant jaki Zdzichu nieufnie patrzyli na to, co później zawinąłem sobie wokół stóp. Nie tryskali wiarą w powodzenie tej inicjatywy, ale nie zraziło mnie to do dalszych działań. i tak, z czasem, było coraz lepiej. drugiego dnia zmieniałem na popasie już tylko jedną onucę, kolejnego nie było to w ogóle potrzebne. Aktualnie zakładam onuce na nogi i do wieczora mam spokój (choć pojawiło się pierwsze obtarcie na stopie). Nadal daleko mi jednak do ideału, ponoć w onucach bez butów można było śmiało chodzić – mi spadłyby po co najwyżej pięciu krokach.
W kontekście tej sytuacji przypomniałem sobie słowa ś.p. ppłka dra Tadeusza Andrzejewskiego, oficera naszego Pułku. Z jego opowieści wynika (niestety znam je z drugiej ręki, spóźniłem się do Towarzystwa), że we wrześniu 1939 r. zdarzały się niebezpieczne okresy, w których nawet przez tydzień nie ściągał butów, by cały czas pozostawać w gotowości bojowej. Dopiero moja walka z onucami uświadomiła mi jeden szczegół – jakże perfekcyjnie zawiązane onuce musiał wówczas mieć, by nie stawać przed koniecznością ich wymiany? Od jak wielu takich „szczegółów” zależał los żołnierza podczas wojny..
Czwartego dnia przemarszu wczesnym rankiem opuściliśmy gościnne progi stajni i hotelu p. Henryka Urbaniaka i udaliśmy się do Grodźca, na cmentarz przy kościele, gdzie pochowano dra Dobruckiego. Oddaliśmy mu hołd i po krótkiej chwili milczenia ruszyliśmy w dalszą drogę.
Ten odcinek jest bardzo malowniczy, wiedzie bowiem w dużej mierze leśnymi duktami, wzdłuż których pięknie kwitną wrzosy. Pierwszą przerwę dla koni i ludzi urządziliśmy w Glinach, gdzie od lat gości nas rodzina p. Rogowicza. Córka gospodarza, p. Ania, uwijała się przy stole jak pszczoła, dokładając wciąż mięsiw, sałatek i ciasta oraz uzupełniając szklanki wyśmienitym kompotem z malin. Jest to dla nas bardzo wzruszające, gdyż ludzie ci, żyjąc skromnie, dzielą się z nami tym co mają najlepsze. Dla koni były też rarytas – soczysta koniczyna.
Po przerwie ruszyliśmy dalej, robiąc krótki popas w Dzierzbinie. Do Turku zajechaliśmy już późnym wieczorem – był to jeden z najdłuższych etapów przemarszu. Stąd do ośrodka zapasowego Wielkopolskiej Brygady Kawalerii oddelegowani zostali ułani Włodzimierz Markiewicz (konnica) i Zdzisław Pilarski (tabor). Jednocześnie ubytki uzupełniono nowymi siłami – do konnych dołączył Robert Kosiak, natomiast ekipę gospodarczą wzmocnił Piotr Walter.
Turek to tradycyjnie gościna Marcina Klinkiewicza, gdzie od samego początku znajdujemy kąt dla koni i ludzi. To również niesamowita atmosfera długich, wieczornych gawęd. Tak było i tym razem.

Dzień 5 – 08.09.2014r.

3Z historią 15. Pułku Ułanów Poznańskich wiąże się wiele faktów. Przykładowo, Pułk był najlepszą jednostką wśród wszystkich 40 pułków jazdy II RP. Ułani Poznańscy stacjonowali w najładniejszym mieście w Polsce – w Poznaniu. Oficerowie Pułku prezentowali wysokie umiejętności sportowe – zajmując bardzo często czołowe lokaty w zawodach Militari, czyli Konnych Mistrzostwach Armii.
Jako Towarzystwo i Oddział staramy się nawiązywać do chlubnych tradycji pułkowych. I tu chleliśmy się pochwalić. W odbywających się w czasie przemarszu w Warszawie Kawaleryjskich Mistrzostwach Polski drugie i trzecie miejsce zajęli odpowiednio Mikołaj i Piotr Walterowie. Z kolei rozegrany dodatkowo konkurs walki o szablę Ministra Obrony Narodowej wygrał Mikołaj Walter. Jak widać, obaj bracia są czołowymi zawodnikami w kraju. Gratulacje! Warto dodać, że całe zawody zwyciężył Grześ Wojtaczka, startujący w barwach 20. Pułku Ułanów, a poziom był niezwykle wyrównany.
Piąty dzień przemarszu zaczęliśmy od przejazdu ulicami miasta Turek oraz wizyty w miejscowym Urzędzie Miasta i Starostwie, gdzie zostaliśmy przywitani przez przedstawiciela burmistrza. Naszą kolumnę prowadził kol. Marcin Klinkiewicz w powózce zaprzęgniętej w cztery piękne siwki. Po powrocie do stajni daliśmy pokaz dla przybyłych szkół – szabla, lanca i spieszenie sekcji CKM. Po kilku pamiątkowych zdjęciach, ruszyliśmy w dalszą drogę.
Przy zbiorniku Przykona zrobiliśmy przerwę na pojenie koni oraz schłodzenie ich nóg w jeziorze. W dalszej trasie czekała na nas kolejna, już druga przeprawa przez prom. Wczesnym popołudniem dotarliśmy do miejscowości Czekaj, gdzie odbyła się polowa Msza św. w intencji ofiar II Wojny Światowej. Apel Poległych odczytał dowódca naszej sekcji – Michał Klóska. Tu też spotkaliśmy się z naszym wieloletnim przyjacielem, p. Palką. Po zakończonych uroczystościach, już po zmroku osiągnęliśmy stajnię w Uniejowie.
Kolacją w miłym towarzystwie zakończyliśmy długi i pełen wrażeń dzień.

5Dzień 6 – 09.09.2014r.

Nasz przemarsz, zgodnie z przedwojennymi regulaminami kawalerii, należy do forsownych. Takie trasy trzeba dobrze zaplanować, przede wszystkim ze względu na troskę o konie. Podczas jazdy stosuje się różne tempa, w zdecydowanej większości stęp, często idzie się również obok koni, dając im wytchnienie. Czasem zaleca się również stosowanie przerw, by konie mogły się nieco zregenerować.
Tak właśnie postąpiliśmy szóstego dnia naszego wrześniowego szlaku. W Uniejowie zostaliśmy na drugi nocleg, a plan dnia był stosunkowo lekki. Rano zaczęliśmy od wizyty w miejscowej szkole, gdzie zaprezentowaliśmy pokaz władania bronią i strzelania z CKM. Jednak największą atrakcją dla dzieciaków była możliwość przejażdżki na kawaleryjskim koniu. Tak przewieźliśmy dobrze ponad setkę dzieci, dając im niezwykłą frajdę.
Po powrocie do stajni troskliwie zaopiekowaliśmy się naszymi końmi, schładzając im profilaktycznie nogi i wrażliwe miejsca. Następnie przystąpiliśmy do gruntownego przejrzenia i czyszczenia sprzętu.4
Popołudnie należało jednak do nas – nasze zmęczone organizmy zregenerowaliśmy najpierw w solankowych wodach i saunach Term Uniejowskich, a późnym wieczorem zażyliśmy relaksacyjnej kąpieli w balii wypełnionej wodą termalną.
Tego wieczora spotkaliśmy się również na kolacji z dyrektorką wspomnianej szkoły, p. Komajdą. Jest to osoba niezwykle nam życzliwa i z którą od lat bardzo dobrze współpracujemy.
I znowuż wszyscy śpią, a ja siedzę przed komputerem – ładny urlop 🙂

Dzień 7 – 10.09.2014r.

Życie w Pułku nie ograniczało się jedynie do ćwiczeń, obrządku koni, czy służby koszarowej. Ułanami Poznańskimi zostawali często ludzie ze wschodu – była to przemyślana strategia, mająca na celu wyrównywanie różnic w rozwoju poszczególnych części odrodzonego państwa polskiego. Tak oto ułani o wschodnich korzeniach poznawali w Poznaniu co to kino, tramwaj, czy też z pozoru bardziej błahe rzeczy, jak widelec czy schody.
Meta naszego środowego etapu była zaplanowana w miejscu, gdzie również mieliśmy możliwość zapoznania się z dość egzotyczną dla nas kulturą. Tego dnia nocowaliśmy z indiańskiej wiosce Tatanka w Solcy Małej. Jej właściciel, p. Jarek, z pasją opowiadał nam o historii Indian, prezentował przedmioty codziennego użytku, o każdym, nawet najmniejszym, opowiadając długie historie. Dowiedzieliśmy się m.in. na czym polega różnica między tipi a wigwamem, z czego Indianie robili grzechotki oraz na czym polegała jedna z najstarszych gier zespołowych na świecie. Na naszej trasie nierzadko spotykamy ludzi z pasją, uzupełniając dzięki temu naszą wiedzę, tak jak Ułani Poznańscy sprzed lat.
Zanim jednak dotarliśmy na miejsce, zatrzymaliśmy się na popasie w Pełczyskach k/Wartkowic, wcześniej przejeżdżając nad autostradą A-2. W miejscu tym od lat otaczają nas ciekawskie dzieci – w tym roku jedno z nich poczęstowało nas winogronami i pomidorkami. W zamian umożliwiliśmy każdemu z nich przejażdżkę na kawaleryjskim koniu, za co z kolei odprowadzili nas na dalszą trasę.

Dzień 8 – 11.09.2014r.

Tipi to niesamowita, z pozoru prosta, konstrukcja. Na środku usytuowane mieliśmy ognisko, które przez całą noc było podtrzymywane dla osiągnięcia komfortowej temperatury. Wylot dymu można regulować w taki sposób, by nie był on przez wiatr wtłaczany do środka. Kierunek wiatru z kolei wskazują wstążki, przywiązane u góry drągów podtrzymujących całą konstrukcję. Całość przykrywana była początkowo skórami bizonów, po pojawieniu się białych płótnem żaglowym. W takim oto schronieniu spędziliśmy noc.
W Tatance nasze konie miały istny raj – podzielone na trzy grupy chodziły sobie luzem całą noc po pastwiskach. Zimna, mokra trawa dawała im pożywienie i ukojenie dla zmęczonych nóg.
Tego dnia czekał nas ponownie dość długi, niemal 50 kilometrowy, etap. Pokonywaliśmy go w dobrych humorach, nawet gdy na popasie zaczął padać dość mocno deszcz. Już drugi raz w tym roku zmokliśmy, ale nie przeszkadzało nam to w niczym.
Ostatni marsz przed zakończeniem etapu i stało się – obtarłem sobie mały palec u stopy. W sumie nie wiem czemu, onuca była na swoim miejscy, a mimo to nie uchroniła mnie przed kontuzją. Dokuśtykałem do końca i, po odstawieniu konia na miejsce spoczynku, padłem jak ścięty w poduchę. Liczba plastrów na moim ciele powoli się zwiększa…
Tego dnia do ośrodka zapasowego oddelegowany został ułan Robert Kosiak, który został zluzowany przez Remigiusza Dolatę. Helios pozostał w dalszej służbie.

Dzień 9 – 12.09.2014r.

9W końcu nadszedł najważniejszy dla nas dzień – 12 września, trzeba się więc było punktualnie o godz. 12.00 zameldować pod pomnikiem upamiętniającym śmierć pierwszego wojennego dowódcy Ułanów Poznańskich – ppłka Tadeusza Mikke.
Od rana ruch jak w ulu – wszyscy czyścili rzędy, oporządzenie, konie. Mimo długiej trasu chcieliśmy wyglądać jak z obrazka. Po oporządzeniu koni ruszyliśmy w drogę – to zaledwie 5 min drogi stępa od stajni.
Na miejsce zajechaliśmy dokładnie o czasie – dowódca naszego patrolu, kapral Michał Klóska, złożył ppłk. Mikke symboliczny meldunek o ukończeniu przemarszu historycznym szlakiem bojowym Ułanów Poznańskich z września 1939 r. Potem nastąpiło kilka przemówień, zaprezentowano część artystyczną i nadszedł czas na spotkanie z długo niewidzianymi rodzinami. Na miejsce zbiórki dotarło wiele pocztów, w tym poczet ze Sztandarem 15. batalionu Ułanów Poznańskich, liczne delegacje szkół, koła kombatantów, straży pożarnej oraz bardzo duże grono lokalnej społeczności. Kilka pamiątkowych zdjęć i ruszyliśmy do stajni, gdyż w planach mieliśmy jeszcze udział pocztu w Mszy św. w pobliskich Bielawach.
Po zakończeniu liturgii spotkaliśmy się na poczęstunku w miejscowej szkole im. 17. Pułku Ułanów Wielkopolskich. Tu mieliśmy chwilę na rozmowy z ułanami z batalionu, w tym z jego dowódcą ppłk. Tomaszem Borowczykiem.
Po powrocie na Sopel daliśmy pokaz władania białą bronią oraz strzelania z CKM dla gospodarzy i zaproszonych gości, a grono widzów było zacne. Pokaz podziwiał m.in. zespół “Ksinzoków” spod Łowicza – grupa folklorystyczna ubrana w barwne stroje, która zachwycała nas śpiewem podczas późniejszej biesiady. Wszyscy byli ich występem oczarowani – to kolejni ludzie z pasją, których dane było nam spotkać na naszej drodze.10

Dzień 10 – 13.09.2014r.

Towarzystwo b. Żołnierzy i Przyjaciół 15. Pułku Ułanów Poznańskich prowadzi szeroko zakrojoną działalność, mającą na celu kultywowanie pamięci bitnego Pułku, podtrzymywanie Jego tradycji oraz edukację. Cele te realizuje w różny sposób, jednym z nich są pokazy i prelekcje dla najmłodszych – a więc praca z ludźmi już na początku kształtowania ich światopoglądu.
10 dnia przemarszu przypadał niejako „wolny” dzień. Nie był to dla nas jednak czas bezużyteczny – rankiem wierzchem pojechaliśmy do szkoły w pobliskim Starym Waliszewie, by wziąć udział w uroczystym apelu, który przygotowali nauczyciele wraz z uczniami (warte podkreślenia, że akademię zorganizowano w sobotę, a więc dzień wolny od szkoły). Po uroczystościach kolumna prowadzona przez nasz oddział udała się na pobliski cmentarz wojskowy, gdzie pochowanych jest kilku Ułanów Poznańskich, poległych w Bitwie nad Bzurą. Po oddaniu Im hołdu udaliśmy się ponownie na teren przy szkole, gdzie dzieciaki mogły zobaczyć pokaz władania szablą i lancą oraz odbyć przejażdżkę na kawaleryjskim koniu.
Po południu wróciliśmy do stajni, która już od 11 lat mieści się w gospodarstwie Państwa Jarzębowskich na Soplu. Rodzina ta została uhonorowana w roku 2009 Znakiem Zasługi Towarzystwa – jest to honorowe wyróżnienie organizacyjne dla członków Towarzystwa oraz osób niezrzeszonych, za osobiste zaangażowanie będące wzorem w realizacji celów propagowanych przez Towarzystwo. I rzeczywiście, zaangażowanie p. Jarzębowskich dla tak ważnej dla nas sprawy jest imponujące, za co jeszcze raz serdecznie dziękujemy.
Po południu przeprowadziliśmy jeszcze trening pieszej musztry, co przysporzyło sporo śmiechu. Niby takie proste, ale braki w wyszkoleniu widać od razu. Kilka prób i zaczęło nam wreszcie wychodzić niemal idealnie.

Dzień 11 – 14.09.2014r.

Wszystko co dobre, szybko się kończy. Zdawać by się mogło, że ledwo co gromadziliśmy konie na Niwce w przeddzień wyjazdu, a nadszedł już ostatni dzień naszego tegorocznego przemarszu. Co zrobić, na niewiele rzeczy mamy w życiu wpływ, mijający czas jest jedną z nich.
Wczesnym rankiem osiodłaliśmy konie i wyruszyliśmy w podróż do pobliskich Walewic, gdzie tego dnia zaplanowano obchody związane z 75. rocznicą Bitwy nad Bzurą oraz upamiętnieniem 17. Pułku Ułanów Wielkopolskich. Oddział nasz wziął już tradycyjnie w nich udział – po Mszy św. polowej nastąpiła uroczysta akademia, którą zorganizowali nauczyciele i uczniowie szkoły im. 17. Pułku Ułanów z Bielaw.
Po zakończeniu tej części uroczystości, zaprezentowaliśmy dynamiczny pokaz władania lancą i szablą oraz spieszenia sekcji CKM z zamontowaniem karabinu, skrzynek amunicyjnych i podstawy na juk i oddaleniu się sekcji w galopie. Była to kwintesencja całego przemarszu, a pokaz został przyjęty z dużym uznaniem.
Teraz pozostała już tylko podróż do domu, ale już nie wierzchem – konie zapakowaliśmy do koniowozu i po ledwo 4 godzinach drogi byliśmy już w stajni koło Poznania.
Tegoroczny przemarsz ukończyłem dzięki mojemu wspaniałemu koniowi, wsparciu przyjaciół z Oddziału, pomocy okazanej nam przez naszych dobroczyńców na trasie oraz… plastrowi „z metra”. Za okazane wsparcie serdecznie dziękuję!
Ku chwale Pułku! Ku chwale całej polskiej Kawalerii!
Autor tekstu: Piotr Stacheki

 
Share this page