Dzień 1 (4 września 2015 – piątek)
Pierwszy dzień przemarszu to czas pożegnań. Najpierw z gościnnymi gospodarzami na Niwce. Następnie, już z naszymi najbliższymi, na dziedzińcu pałacu w Rogalinie. I ten właśnie moment utkwił mi dziś najbardziej w pamięci. Te z pozoru krótkie 20 minut zawsze niesie ze sobą ogromny ładunek emocjonalny. Każdy z uczestników przemarszu zostawia bowiem swoje sprawy i jedzie w trasę. Przed nami szkoły, dzieci, pokazy, uroczystości – kto ma to zrobić, jak nie my. Za nami nasze rodziny i bliscy. Nasz wyjazd to nie jest ciekawy sposób na urlop, jakby się mogło wydawać. To zadanie, z którym we wrześniu decydujemy się zmierzyć.
Ja zostawiłem w domu żonę, która jest w zaawansowanej ciąży. Pierwszej. Długo oczekiwany synek daje już o sobie znać, wiercąc się często w brzuszku mamy. Zamiast z moją rozrastającą się rodziną jestem teraz w Młodzikowie, po pierwszym dniu w siodle. Czy wykrzyknięta dziś chóralnie przez wszystkie dzieci w szkole w Radzewie odpowiedź „ułani” na pytanie, jak nazywają się żołnierze na koniach, może dać nam pewność, że nasze poświęcenie nie idzie na marne? Oby..
Dzień 2 (5 września 2015 – sobota)
Wszystko zaczyna się w domu. Stąd wynosi się wartości, zainteresowania, wiedzę, a więc to, co jest nam niezbędne w życiu. Rola domu jest więc nie do przecenienia.
Na naszej trasie odwiedzamy wiele „małych ojczyzn”, takich właśnie domów.
Popas w Dębnie trwał dłużej niż planowano. Zatrzymała nas tu niespodziewania gościna. Z kolei na nocleg zajechaliśmy tradycyjnie do Antonina. Jest tu prawdziwy polski, wspaniały dom. Wieczór upłynął przy śpiewie (nawet nie wiedzieliśmy, że mamy taki szeroki repertuar) i miłej gawędzie. Mimo zmęczenia, nie chciało się odejść od stołu. A konie? Takiego siana dawno nie widziałem. Rarytas.
Wystarczy wyjechać w Polskę, by się przekonać, że w naszym kraju nie brakuje podobnych miejsc. I to jest miła lekcja dla nas.
40 kilometrowa trasa minęła jak oka mgnienie, choć nie brakowało na niej trudnych elementów. Ze względu na niski stan Warty, w rejonie Nowego Miasta musieliśmy ją przekroczyć bardzo długim mostem (ruch samochodowy jest tu naprawdę spory), gdyż prom nie działał. Poszło sprawnie, ale nie mogło być inaczej – kompanija w tym roku może mało liczna, ale dziarska (o czym nieco później).
W samym Nowy Mieście zainteresowanie naszym patrolem było zaskakująco duże. Dzięki temu udało się nam trochę rozsławić nasz Pułk. A wszystko przez niedziałający prom.
Dzień 3 (6 września 2015 – niedziela)
Jedziemy, jedziemy, a jeszcze nie przedstawiłem ekipy..
Choć serce sugeruje zacząć od koni, ja najpierw przedstawię tabory, bo w tym roku są to arcy wiarusy. Dowodzi nasz Komendant – Andrzej Walter. Skład uzupełniają ułani Jan Kołaczkowski i Kazimierz Szwed. Niestety ten pierwszy został dziś oddelegowany do Poznania (wcale nie karnie). Tak więc obecnie mamy jedynie dwóch taborytów, ale jakich!
Teraz konni. Wyruszyliśmy pod dowództwem kaprala Grzegorza Szymczaka – zawodowego podoficera Wojska Polskiego. Dosiadając swojej Czarnotki, godnie prowadzi nas nad Bzurę. Dalej ułan Michał Klóska, który na swoim Benie stanowi najstarszy element naszego składu. Ja – Piotr Stachecki, na użyczonym Bachusie, energii w czystej postaci. Skład zamyka Robert Kosiak na Apaczu – to chyba dla tego ułana wymyślono przysłowie: „kot musi być łowny, a chłop mowny”. Niezły gawędziarz z tego ułana – i dobrze, takich nam trzeba. Dzisiaj skład uzupełnił Mikołaj Walter, który na swojej Formozie wywalczył trzecie miejsce w Kawaleryjskich Mistrzostwach Polski, odbywających się w ten weekend w Starej Miłośnie. Zwyciężył inny Piętnastak – Paweł Kubicki na koniu Narcyz. Ku chwale Pułku!
Dziś nieco popadało, płachty przeciwdeszczowe okazały się bardzo przydatne. Aktualnie leje jak z cebra, ale na szczęście konie w stajni, a my pod gościnnym dachem naszych przyjaciół. Po drodze – w Wierzchach, zrobiliśmy małe zawody strzeleckie. Sprzęt – wiatrówka. Ciekawscy mieszkańcy okolicznych domostw również wzięli w nich udział. Ja w tarczę wstrzeliłem się z ostatnim strzałem – lipa.
W drugiej części trasy rozdzieliliśmy się na dwa patrole. Rozpoznać teren i zameldować dowódcy o zastanej sytuacji – zadanie z pozoru proste. Chyba, że się ma Roberta jako kompaniona. Oczywiście z tą gadułą szybko znaleźliśmy wspólną gawędę. Zaskoczył nas nasz dowódca, kapral Szymczak, który zakryty płachtą przeciwdeszczową i kępą gałęzi wziął nas, niczego nie świadomych, na cel. I znowu do raportu. Choć przyznać trzeba – znakomicie się zamaskował.
Dzień 4 (7 września 2015 – poniedziałek)
Królików (k/Grodźca), Gliny i Turek. W każdym z tych miejsc mamy przyjaciół.
Rano opuściliśmy gościnne progi domu w Królikowie, po drodze oddaliśmy hołd naszemu dobroczyńcy, pochowanemu w Grodźcu, śp. Szczęsnemu Dobruckiemu.
W glinach zastała nas tradycyjna gościna rodziny Rogowiczów – przy okazji dodatkowego popasu spotkaliśmy się z uczniami okolicznych szkół. Krótka lekcja historii, w tym przejażdżka na kawaleryjskim koniu i strzelanie z wiatrówki z pozycji leżącej. Każdy chętny mógł spróbować swoich sił i to z korzyścią większą, niż z niejednej „normalnej” lekcji w szkole.
W dalszej części drogi przeszkoliliśmy Roberta (świeżak u nas) w spieszeniu i wracaniu za „pozornie” zostawionym sprzętem.
Turek osiągnęliśmy wcześniej niż zakładaliśmy, mimo nieplanowanego, acz miłego, spotkania w lesie z Robertem Krysztoforskim i jego tatą.
U rodziny Klinkiewiczów przyszło nam nocować już po raz 14.
Dzień 5 (8 września 2015 – wtorek)
Na półmetku naszego przemarszu odwiedziliśmy kilka szkół w Turku, urząd miasta i miejscowego plebana. Wszędzie zostaliśmy miło przyjęci – konie nawet dostały od uczniów sporą garść smakołyków. Dzieci miały okazję nie tylko do posłuchania o ułanach, ale również do ujrzenia na żywym przykładzie, kim byli i jak walczyli. Ponownie usłyszeliśmy, że żołnierze na koniach to ułani (szwoleżerowie, strzelcy, artylerzyści konni – wybaczcie).
Po zakończeniu szkolnych zadań operacyjnych w Turku, opuściliśmy gościnne progi stajni i domu rodziny Klinkiewiczów i udaliśmy się na trasę w kierunku do Uniejowa.
Po drodze mieliśmy małe przygody z pastuchami, a i Warta znalazła się nie po tej stronie wału, po której powinna być (już to chyba kiedyś przerabialiśmy..). Na szczęście musieliśmy się cofać ledwo kilkaset metrów.
W zbiorniku Przykona napoiliśmy konie i schłodziliśmy im nogi. Nie potrafiliśmy się jednak oprzeć pokusie delikatnego galopiku w jeziorze.
W Uniejowie konie pod dach swojej stajni przyjęła niezwykle nam życzliwa rodzina Palków. My z kolei skorzystaliśmy z okazji i złożyliśmy wizytę w uniejowskich termach. Najwięcej frajdy sprawiły nam zjeżdżalnie. Okazało się bowiem, że można z nich korzystać nawet w czterech na raz. To była przygoda!
Dzień 6 (9 września 2015 – środa)
Dziś konie i my mieliśmy przerwę. Nie oznacza to jednak, że cały czas przeleżeliśmy na jednej z nadwarciańskich łąk (przynajmniej nie cały dzień ;)).
Rozpoczęliśmy od wizyty w jednej z uniejowskich szkół. Tu daliśmy pokaz okraszony bogatym komentarzem. Choć jesteśmy tu co rok, dzieci słuchały z dużym zainteresowaniem. Mieliśmy również niezwykłą przyjemność spotkania się z p. Komajdą, dyrektor placówki.
Następnie wróciliśmy do stajni. Tu konie puściliśmy na chwilę wolno, by mogły pochrupać soczystą trawę. Początkowo „z przyzwyczajenia” chodziły w szyku, zmieniając go z dwójek, na po jednemu. Dopiero jak się zorientowały, że nikt nimi nie kieruje, rozbiegły się po całym podwórku.
Ta sielanka nie trwała jednak długo, gdyż po południu, w sąsiedniej miejscowości Czekaj, zaplanowano uroczystości związane z kolejną rocznicą mordu na jej mieszkańcach, dokonanego przez żołnierzy niemieckich. Jego motyw był prosty, ale zarazem potworny. Niemcy odreagowali bowiem w ten sposób porażkę, której doznali dzień wcześniej w starciu z Polakami o Uniejów. W jej efekcie wymordowali wielu obywateli wsi, którą również w większości zniszczyli.
Cześć Ich pamięci!
Dzień 7 (10 września 2015 – czwartek)
Wczesnym rankiem opuściliśmy gościnne progi stajni i domu rodziny Palków i udaliśmy się w kolejny, dość długi etap, do miejscowości Solca Mała.
Mimo czekającego nas całego dnia w siodle, znaleźliśmy czas i ochotę na małe ćwiczenia. Zupełnie niespodziewanie kapral Szymczak wysłał ułana Klóskę i mnie naprzód, aby zaaranżować zasadzkę na resztę grupy. Ruszyliśmy galopem. W trakcie „ucieczki” padały różne pomysły na wykonanie zadania. Ostatecznie obaj zsiedliśmy z koni, schowaliśmy je w gęstym zagajniku, cofnęliśmy się kilkadziesiąt kroków i przyczailiśmy się przy drodze. Zaskoczenie było zupełne – reszta patrolu zmylona śladami naszych kopyt nie spodziewała się, że zdążyliśmy bezpiecznie „zaparkować” nasze konie, wrócić na trasę i skutecznie się zamaskować. W zasadzkach 1:1.
W Pełczyskach tradycyjnie stanęliśmy na popas. Kilku mieszkających tam młodzianów nauczyliśmy pełnej nazwy naszego Pułku. Oczywiście nie obyło się bez przejażdżek na kawaleryjskim koniu.
Przy okazji – jeszcze w Turku tabory wzmocnił ułan Zdzisław Pilarski. Zapomniałem o tym wspomnieć, bo obecność Zdzicha w taborach jest dla mnie zupełnie naturalna. W Solcy Małej tabory wzmocnił z kolei ułan Bolesław Klóska. Bardzo ucieszyliśmy się z tych uzupełnień.
Dzień 8 (11 września 2015 – piątek)
Z wioski indiańskiej Tatanka w Solcy Małej wyjechaliśmy z nieznacznym opóźnieniem. Mimo tego trasa upływała nam dość sprawnie.
Zmęczenie kumulujące się w nas od początku wyjazdu dało się jednak w znaki, szczególnie na popasie – wszyscy, zarówno konni jak i taborowi, usnęli snem kamiennym, leżąc pokotem w lesie przy drodze nr 702 w rejonie Konarzewa.
Po pobudce i osiągnięciu wartości bojowej ruszyliśmy w dalszą drogę.
W miejscowościach położonych blisko celu naszego przemarszu ludzie już nas dobrze znają. Wychodzą z domostw, witając nas u bram. Gospodarz z miejscowości Karnków, p. Mirek, uparł się, że nas nie przepuści, jeśli nie zagościmy na jego podwórzu. Konie zostały napojone, a nas obdarowano pączkami i śliwkami. Po miłym spotkaniu ruszyliśmy dalej. Już za progiem, u sąsiadów, znowu byliśmy zapraszani na podwórze. Nasza polska gościnność – serce rośnie.
W Boczkach Domaradzkich oddaliśmy symboliczny hołd ppłk. Mikke, jutro spotkamy się w tym miejscu z historycznym dowódcą naszego Pułku.
Mimo przygód, stosunkowo wcześnie dojechaliśmy do Ziewanic, na Sopel, do naszych przyjaciół – rodziny Jarzębowskich. Tu czekała nas rybna uczta, o którą zadbały nasze tabory.
Dzień 9 (12 września 2015 – sobota)
Nadszedł najważniejszy dzień dla nas – cel naszej podróży. Od rana ruch jak w ulu. Rzędy wyczyszczone, buty wypastowane, troczenie poprawione. W międzyczasie konnych wzmocnił ułan Olek Jagodziński.
Tuż po godz. 11.00 Oddział wyruszył pod pomnik, by punktualnie o godz. 12.00 zameldować się w tym symbolicznym miejscu. Czekały tu już na nas poczty sztandarowe (w tym najważniejszy dla nas – poczet sztandarowy 15. batalionu Ułanów Poznańskich) i proporcowe, żołnierze naszego Batalionu z Wędrzyna, przedstawiciele władz lokalnych, straży pożarnej, szkół i okoliczni mieszkańcy, jak i delegacja członków Towarzystwa.
Po symbolicznym meldunku złożonemu ppłk. Mikke, kilku przemówieniach oraz złożeniu kwiatów, nastąpił bardzo wzruszający moment. Spotkanie z rodzinami i przyjaciółmi, z którymi nie widzieliśmy się od wielu dni. Mieliśmy wrażenie, że dzieci stały niejako w boksach startowych, by, gdy tylko to możliwe, wybiec co sił w nogach na spotkanie ze swoimi bliskimi.
Po zakończonej uroczystości odjechaliśmy z miejsca zbiórki pełnym galopem. Kwintesencja całego przemarszu.
Po rozsiodłaniu koni ruszyliśmy do Bielaw, gdzie odprawiona została Msza św. w intencji Ułanów Poznańskich. Wzięły w niej udział poczty sztandarowe i proporcowe – naszym dowodził kapral Szymczak, proporcowym był ułan Stachecki, natomiast przybocznym ułan Walter.
Po wszystkim czekała nas zasłużona kolacja. W skład menu weszły m.in. dania z ryb, które pochodziły z łowów naszych taborowych. Większość nocy upłynęła nam na śpiewach, przy wsparciu członków ludowego zespołu Ksinzoki.
Dzień 10 (13 września 2015 – niedziela)
Nadszedł ostatni dzień naszego wrześniowego zadania. Dziś wzięliśmy udział w uroczystościach upamiętniających 17. Pułk Ułanów Wielkopolskich, zorganizowanych w Walewicach. Wczesnym rankiem konni ruszyli w trasę, która liczyła ledwie 12 km. Na ten odcinek przeszedłem do taborów, a moje miejsce na swoim koniu zajął Olek.
Patrol konny wziął udział w uroczystej Mszy św. polowej i Apelu Poległych, zorganizowanym przy pomniku ku czci bratnich Siedemnastaków. Następnie na pobliskim parkurze odbył się dynamiczny pokaz musztry, spieszenia oraz władania bronią.
Po wszystkim zapakowaliśmy nasz konie do koniowozów i, już po kilku godzinach, byliśmy w Poznaniu, skąd startowaliśmy 10 dni wcześniej.
Ku chwale Pułku!
Autor tekstu – Piotr Stachecki